...2 lata wcześniej.
Podpełzła lepka, ciągnąca się, kleista. Wprost pod szybę. Zadudniła miarowo deszczem w dach i rozłożyste liście bananowca. Wentylator, zwykle niemal niesłyszalny, zdawał się ryczeć, wyć, podskakiwać, nie dając w zamian nawet delikatnego powiewu. Usilnie zmuszałem swoje ciało do snu. Umysł wiedział lepiej. Zagarniał wiadra adrenaliny ze studni nadnerczy, by chwilę później móc nią chlusnąć wprost na moje zakończenia nerwowe. Głęboki wdech, przepocone prześcieradło, wydech. Powietrze stało. Wdech, śpijże już! Wydech. Tik. Wdech. Tak. Wydech.W porządku – rzuciłem w duchu – nic na siłę. Wstałem, obmyłem twarz w lodowatej wodzie. Kuchenną podłogę osnuwała delikatna księżycowa poświata. Na jednej z fajerek wylądował stary mosiężny imbryk. Deszcz zdawał się powoli milknąć. Uzbrojony w kubek pełen czarnego jak heban, parującego jawajskiego cudu, wyszedłem boso zmierzyć się z czeluściami mojego ogrodu. Coś zaszeleściło, coś błysnęło, coś pachniało słodko. Zatopiłem się w objęcia wiklinowego fotela, odgiąłem głowę do tyłu i wlepiłem wzrok w niebo. Część gwiazd skryła się za gruba ścianą chmur, tak więc nie sposób było rozpoznać nawet fragmentu zdobiących niebo konstelacji. Zresztą gwiazdozbiór półkuli południowej był mi obcy. Zsunąłem się jeszcze bardziej w objęcia fotela. Tej nocy był nadzwyczaj wygodny. Coś zamiauczało, coś zafurczało, coś kwaśno pachniało.
- Witaj – mam na imię Bulan. Dla ciebie będę jednak Panem Pozytywnym - miło mi Cię poznać.
- Ach witam – ja w takim razie jestem pan Paweł – przyjemność po mojej stronie.
- Wiesz czym jestem? - spytał
- Hmm... Na moje oko, wyglądasz trochę jak rogalik z makiem. Rogaliki nie błyszczą jednak. Prawdopodobnie jesteś jakimś - za przeproszeniem- zdeformowanym księżycem.
- Niemalże bezbłędnie panie Pawle – sprecyzował - jestem spersonifikowaną formą, dobrze znanego ci z rodzinnych stron miesiąca, sierpa, rogalika z makiem. Z resztą jak zwał tak zwał. Tutaj jestem Pan Pozytywny albo po prostu Bulan.
- Roooozuuuumiem. Pan Pozytywny powiadasz? - A co konkretnie porabia ta spersonifikowana forma?
- Oh, bardzo wiele. Jestem odpowiedzialny za notoryczny uśmiech ludności wyspiarskiej. Poza tym te wszystkie pływy morskie, solarno-lunarne koniunkcje, przechodzenie przez magnetosferę i wiele wiele innych.
- Przez magnetoco? - spytałem, nie kryjąc zmieszania.
- Panie Pawle, z niekrytą przyjemnością podzieliłbym się szczegółami mojej profesji, jednakże muszę już wracać na górę. Dziś zbliża się wyjątkowo chyżo.- Co się zbliża – spytałem lekko poddenerwowany.
- On. Ten przeszywający ciszę Mmmmm...
Niebo rozdarł krzyk. Pan pozytywny znikł. Wespół z krzykiem zaczęły ujadać psy. Musiałem na chwilę przysnąć. Jakiś czas temu swoją nostalgiczną pieśń rozpoczął M...muezin.
W powietrzy zapanowała chłodna lepkość poranka. Z korony niebosiężnej akacji, zawodzącemu kapłanowi, zawtórowała równie smętnie wilga. Zanurzyłem usta w słodyczy kawy. Pływał w niej komar, oka tłuszczu i była kompletnie zimna. Zakląłem paskudnie pod nosem. Musiałem przysnąć na dobrą chwilę, przegapiając dźwięk budzika (radośnie podskakującego gdzieś tam obok mojego łóżka). Bardzo niedobrze. Chlapnąłem brzydkim słowem raz jeszcze. Jestem zupełnie niegotowy do drogi. Tej, która spędzała mi (dosłownie) sen z powiek. Muezin skończył nawoływania. Pałeczkę przejął udomowiony kur dżungli. Ja pośpiesznie wciskałem do plecaka śpiwór, repelent i czołówkę. W ciągu półgodziny miał przyjechać mój przyjaciel, byśmy następnie mogli wyruszyć w drogę do jednego ze „wszystkich niewidzialnych miejsc”.
Śnił i kawę pił - Pawel
Comments